Wniedzielę 5.4.2009 wybraliśmy się z Felipe do Foz do Iguacu. Kupiliśmy bilety autobusowe tz. leito czyli z łóżkami. Nie wiedzieliśmy dokładnie na co być przygotowanym, bo w sumie jak może wyglądać łóżko w autokarze? Miałam tylko styczność z kuszetkami w pociągu, więc myślałam, że rzeczywiście będą to łóżka z pościelą:) Tymi łóżkami okazały się wielkie fotele, które można rozłożyć prawie do poziomu. Dostaje się też koc i coś w stylu poduszki. Tak więc opuściliśmy Sao Paulo o 18:00, żeby o 8 rano dotrzeć na miejsce.
W Foz do Iguacu dojechaliśmy busem komunikacji miejskiej do naszego hostelu - Hostelling International Paudimar. Hostel spoko, bardzo dużo obcokrajowców, recepcjoniści troche jacyś mało obrotni, ale dają radę. Za to właściciel jest bardzo rozmowny i udzieli informacji na każdy temat, nie tylko atrakcji regionalnych. Trzeba się też przygotować na niezbyt obfite śniadanie - można było zjeść bagietkę z masłem i doce de leite (czyli coś w stylu takiego mleczka czekoladowego z tubki), herbatniki i arbuza. No i kawa lub herbata do wybrou. W sumie jest tam tak gorąco, że nie za bardzo chce się jeść. Pokoje mają klimatyzację, jest basen, więc da się przeżyć.
Ogólnie miasteczko Foz do Iguacu nie jest zbyt atrakcyjne. Jest kilka knajpek, supermarket, MacDonald;) wydaje się, że osiedliła się tutaj społeczność muzłumańska, gdyż jest meczet i dość sporo knajpek z jedzeniem arabskim. My codziennie żywiliśmy się w Cafe Lebanon (niedalko Macdonalda), super jedzenie i niedrogo.
W poniedziałek po przybyciu pojechaliśmy zobaczyć słynne wodospady po stronie brazylijskiej. Kupiliśmy bilety przy wejściu do parku (bo cały teren jest objęty ochroną i przekształcony w park narodowy). Po drodze zaczepiało nas pełno różnych przewdoników, ktorzy proponowali dodatkowe wycieczki, typu jakieś spacery po lesie czy wyprawy łódka. Ale my udaliśmy się prosto do darmowego autobusu i dojechaliśmy do wodospadów. Po stronie brazylijskiej widać tylko część wodospadów, do tego niektóre ze znacznej odległości, więc aż tak zachwycona nie byłam. Pochodziliśmy troche, porobiliśmy zdjęcia i wróciliśmy do miasta. Wcześniej zarezerwowaliśmy sobie oprowadzanie po tamie Itaipu.
Do tamy dojechaliśmy autobusem. Tam najpierw obejrzeliśmy film o całym przedsięwzięciu, bardzo ładnie reklamujący rząd brazylijski i zarząd elektrowni:) Potem z przewodniczką wybraliśmy się na zwiedzanie tamy. Jest to największa elektrownia wodna na świecie. Jest rzeczywiście potężna. Prowadzona wspólnie przez Brazylię i Paragwaj. Ponoć pracuje tam dokładnie 50% obywateli Brazylii i 50% Paragwaju. Nie wiem dokładnie jaka jest moc tej elektrowni itd, jakoś nie za bardzo słuchałam opisów technicznych, ale byłam na zwiedzaniu technicznym z dwoma inżynierami - Felipe i pozanym tam Szkotem Euanem, więc na pewno wszystko było wspomniane.
Następnego dnia wybraliśmy się na całodniową wycieczkę na argentyńską stronę praku Narodowego. Można jechać autobusem miejskim, ale my kupiliśmy przewóz i bilet wstępu w hostelu, więc pojechaliśmy większą ekipą. Chyba tak jest lepiej, bo i tak trzeba się zatrzymać na granicy, żeby dostać pieczątkę. Strona argentyńska parku jest o wiele lepiej zorganizwana, ale przede wszystkim ma o wiele więcej do zaoferowania. Między różnymi punktami parku jest kolejka, można poza tym przeprawić się na małą wyspę i popływać w rzece. Są też wycieczki fakultatywne, np. jazda łódką pod wodospady, ludzie wychodzili z tego jak po prysznicu, ale było tak gorąco, że nawet im zazdrościłam. My zaliczyliśmy tylko podstawowe atrakcje, ale i tak było super. Ze strony argentyńskiej można podejść bardzo blisko do największego z wodospadów...wrażenie niesamowite, huk ogromnych mas wody, wiatr unosi krople tak, że niekiedy nic nie widać i jest się całym mokrym:) Widoki nieziemskie...
W całym parku jest strasznie dużo jaszczurek. Pierwsza wzbudziła straszne zainteresowanie, ale po 5 już je ignorowałam. Tak samo z motylami. Można znaleźć miejsca gdzie na małym odcinku kłębią się dziesiątki kolorowych motylków. Widzieliśmy też kapibary, węża i ostronosa (quati po portugalsku). Ten ostatni buszował w... śmieciach! Strasznie smutne patrzeć na dzikie zwierzę, które próbuje pić z puszki Coca-coli. Niestety nauczli go tego turyści, którzy pomimo zakazów karmią dzikie zwierzęta.
W ostatni dzień nie mieliśmy dużo czasu, więc poszliśmy do parque das aves, czyli parku ptaków. Ten park okazał się zwykłym zoo, z tą różnicą, że wchodziło się do pomieszczeń ograniczonych u góry siatką. W środku były różne ptaki, nie tylko południowoamerykańskie. Fajnie można było zobaczyć z bliska tukany, na wolności widzieliśmy tylko w Bonito ale z wielkiej odległości. A tutaj dosłownie pozowały do zdjęc. Ja za bardzo nie lubię zoo, bo jakoś zawsze te zwierzęta smutno patrzą, więc tak sobie mi sie podobało. Ale de gustibus non est disputandum...
Co do informacji praktycznych to dodam jeszcze, że lepiej jest kupić ze sobą wodę i coś do jedzenia w miasteczku a nie w parku, bo tam ceny są horrendalne. A nie sposób w upale wytrzymać bez wody.
Nenhum comentário:
Postar um comentário